Z powodu różnicy strefy czasowej obudziliśmy się nad ranem, a na poszukiwanie śniadania wyszliśmy przed 7:00 rano. Różne miejsca oferujące jedzenie były jeszcze zamknięte. Był jakiś street food, ale założyłem (nie wiem czy słusznie), że płatność w takim miejscu będzie tylko gotówką, więc udałem się w poszukiwaniu bankomatu. Po 15 minutach nadal nie znalazłem czynnego bankomatu: jedne były w lobby biurowca, które jest w soboty nieotwierane. Inne były tylko dla klientów CitiBank, w pomieszczeniu, które da się otworzyć tylko kartą CitiBank. Manhattan o tej porze w sobotę sprawia wrażenie dość wyludnionego miejsca, można poznać okolicznych bezdomnych i podziwiać parujące studzienki kanalizacyjne.


Z bankomatem się poddałem, ale za to minęła 7:00 rano i różne miejsca się pootwierały. Poszliśmy obok hotelu do restauracji New York Luncheonette. Można tam zjeść dość treściwe dania po około USD 17:

Oczywiście, jak wszędzie w Nowym Jorku, do ceny dochodzi około 10% podatku i napiwek rzędu 18%, tu doliczony z automatu dla grupy powyżej trzech osób. Kawa jest po USD 3, z nieograniczoną ilością dolewek. Porcje ogromne; jak się okazuje, wielkie porcje to w USA standard. Czuję, że podczas pobytu tutaj przybiorę sporo na wadze.
Co ciekawe, nawet na rachunku z doliczonym z automatu napiwkiem 18%, znajduje się dodatkowa pozycja „Suggested Tip” z opcjami 18%, 20% i 22%. Oznaczałoby to drugi napiwek do tego samego rachunku. Jednak próba zapłacenia tego drugiego napiwku spotyka się z wyjaśnieniem obsługi, że nie należy już go płacić, skoro napiwek był doliczony z automatu. Dobre i to.
Jedną z miejskich atrakcji jest kolejka gondolowa z Manhattanu na wyspę Roosevelta. Decydujemy się z niej skorzystać. Opłata jest taka sama, jak za przejazdy komunikacją publiczną w Nowym Jorku, czyli przykłada się kartę, z której pobierane jest USD 2.9. Widoki z gondoli ciekawe.



Na terenie całego Manhattanu stoją mobilne budki z jedzeniem. Hot-dogi i corn-dogi okazują się takie sobie, mają też inne potrawy. Ceny USD 6-10 za danie.


Na brzegu Central Parku znajduje się Central Park Zoo, podobno kultowe w kręgach dzieci, które oglądały „Pingwiny z Madagaskaru”. Przy zoo znajduje się zegar „Delacorte Clock”, na którym co pół godziny metalowa małpa bije w dzwon, a inne metalowe figurki zwierząt obracają się.

W samym zoo uwagę zwraca spore zbiorowisko pingwinów różnych rodzajów, wzbudzających wesołość i zainteresowanie dzieci.

Również tresowane foki i inne płetwonogie zwierzęta wzbudzają wesołość publiczności, tańcząć, klaskając płetwami i wydając dźwięki.


W samym Central Parku jest trochę ulicznego jedzenia, ale w końcu jemy w barze.

Co ciekawe, przy zamawianiu jedzenia przy ladzie z własnym odbiorem, terminal płatniczy również prosi o wybór kwoty napiwku: NO TIP – 15 % – 20% itd. Z tego, co jednak doczytałem, w takich przypadkach zgadzać się na napiwek nie trzeba. Jedzenie znów okazuje się smaczne, a porcje – ogromne. Choć nie jest to raczej jedzenie zdrowe, jak to w tym kraju…
W Central Parku oczekuje też pełno atrakcji duchowych, od indywidualnych muzyków (przeważa saksofon) i piosenkarzy, przez całe zespoły jazzowe. A dziś nawet występują rycerze.

