Dziś już wyjeżdżamy z KL. Najwyższa pora, jednak to miejsce męczy.
Najpierw jednak śniadanie. W odległości 15 minut od apartamentu znajdujemy restaurację Nasi Kandar Pelita, gdzie można najeść się w bród wszelkich lokalnych potraw i placków. Zwłaszcza pyszne są nadziewane bananami placki roti pisang, ciekawą potrawą jest też podobny do naleśnika thosai. Kawa w stylu malezyjskim: pełen kubek, słodka – bardziej przypomina niegdysiejszą kawę inkę albo czekoladę. Bierzemy dodatkowe placki na wynos, jemy dania bardziej obiadowe niż śniadaniowe, w sumie płacimy za wszystko MYR 47.



Niemiły szok podczas powrotu do apartamentu. Przechodzimy na przejściu dla pieszych ze światłami, jakiś samochód ignoruje światła, prawie nas rozjeżdża. Było 10 cm od tragedii.
Niestety, piesi nie są grupą uprzywilejowaną w Malezji. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i bardzo pilnować dzieci. W centrum Kuala Lumpur są wprawdzie chodniki, ale nie wszędzie – a tam, gdzie są, nagle się urywają, trzeba iść ulicą. Na prowincji jest jeszcze gorzej. Nowe supernowoczesne wieżowce – hotele i apartamentowce – w centrum Kuala Lumpur budowane są tak, żeby zmaksymalizować powierzchnię zajętą pod budynek i pod wyjazd z parkingu. Nie prowadzą do nich chodniki, trzeba iść ulicą, zazwyczaj wąską i dwukierunkową. Przewidziane po prostu jest, że się do nich dojeżdża samochodami. Tu żaden lokals nie idzie kilka kilometrów spacerkiem przez miasto. Na światłach piesi są często rozjeżdżani, w Internecie znalazłem sporo artykułów na ten temat. Ten kraj jest zaprojektowany pod samochody, rząd wręcz wciska je ludności – chodzi tu zwłaszcza o własne malezyjskie marki, m. in. Proton. Paliwo jest dotowane, kosztuje RM 2 za litr.
Jedziemy do Kuantan nad morze autobusem. Samolotem się nie opłaca, to tylko nieco ponad 3 godziny jazdy, a sam dojazd na lotnisko i lotniskowe formalności zajęłyby sporo czasu. Z kolei firma od vanów chciała od nas MYR 1000, czyli więcej, niż kosztuje samolot.
Autobus okazuje się dobrym wyborem. Cena bardzo niska: MYR 25 od osoby, a w środku bardzo wygodne, wielkie siedzenia. Dworzec autobusowy w lepszym standardzie, niż niejedno lotnisko, i procedury podobne (bramki, stewardzi). Jakim cudem te autobusy w ogóle się opłacają? Na większości długich tras rozpoczynających się lub kończących w KL autobusy kursują co 15 minut, a bilety kosztują MYR 20-25. Są to duże autobusy, często piętrowe, a nie „busiki”. W tych autobusach jeździ po kilkunastu pasażerów, co oznacza, że jeden wielogodzinny kurs przynosi jakieś MYR 400 przychodu. A z tego przecież trzeba opłacić paliwo i kierowcę. Wydaje mi się, że autobusy muszą być dotowane, żeby to się spinało.

Hyatt Regency w Kuntan przy plaży Teluk Cempedak, najbardziej cenionej w okolicy. Niby hotel 5-gwiazdkowy, a tańszy, niż 4-gwiazdkowe hotele na wybrzeżu Desaru. Za dwupokojowy apartament ze śniadaniami płacimy MYR 3700 za 4 dni. Pokoje zadbane, choć musiałem poprosić o poprawienie klimatyzacji (chłodziła za mocno). Widok na pobliskie góry pokryte dżunglą i pełne małp.

Hotel został otwarty przez ówczesnego sułtana regionu Pahar, a dodatkowo króla Malezji, w 1980 roku, ale cały jest bardzo zadbany.

Plaża bardzo ładna, ale – uwaga – są małpy. Całe szczęście występują tylko na skraju plaży. Wyrywają torby ludziom, choć i ludzie nie pozostają dłużni, drażniąc je.



Lunch w hotelowym plażowym barze Sampan znacznie tańszy, niż w hotelach na wybrzeżu Desaru, ale i średnio smaczny. Potrawy po MYR 40, drinki po MYR 35. Spełnia funkcję zapchania żołądka.